niedziela, 28 lutego 2010

Wątróbki z gruszkami w karmelowym maśle



Gruszka jest jak kobieta. Słodka, z okrągłymi biodrami, gładką skórą. Soczysta i uroczysta. 
W asyście wątróbki i chili, kusi i rozpala zmysły. Polana karmelowym masłem przypomina pierwszy pocałunek. Nie do zapomnienia.

środa, 24 lutego 2010

Garam Masala


Kto raz własnoręcznie zrobi domowym sposobem garam masala zakochuje się w tej przyprawie do końca życia.
Tne schabowe wyjęte z zamrażalnika – nie od razu a po niewielkiej oczywiście „dekompresji” - na cienkie plastry i posypawszy je wcześniej garam masala smażę na dużym ogniu po zaledwie 3 minuty z obu stron. Niebo w gębie.
A że używam tej mieszanki dość sporo, postanowiłem swój azjatycki „kontakt” spytać o ceny przypraw i poprosić o przysłanie mi ich małego kontenera.
Wywiązała się rozmową, z której jasno wynikało, że gadam wierutne bzdury, bo garam masala to, po prostu mieszanka przyprawowa, i ile rodzin w Indii, tyle tych mieszanek. Każda inna i nie przypomina sąsiedzkiej wariacji na jej temat.
Nie twierdzę, że każdy w tym pachnącym przyprawami kraju ma swój „patent” na garam masala ale twierdzę, że istnieje pewna „stała”, która czyni tą przyprawę rozpoznawalną wszędzie. Wspólne nuty tej mieszanki wszędzie – jak mniemam – są podobne.
I jak walc ze swoim raz-dwa-trzy, raz-dwa-trzy, zawsze – niezależnie od najbardziej nowatorskiej interpretacji – pozostanie walcem, tak garam masala jest walcem przypraw.
Wyczułem ten rytm w kilku krajach europy, więc śmiem twierdzić, że garam masala niekoniecznie musi się od siebie różnić jak fokstrot od boogi woogi.
Oto przepis na znakomite garam masala, które z braku pomysłów możemy dodać do filetów z drobiu, wątróbek, schabu czy wołowiny etc. 

niedziela, 21 lutego 2010

Steki z sarniny w marchewkowo-kaparowych nutach


Pewnego razu jadąc rowerem po lesie przebiegło obok mnie stado kilkudziesięciu saren. Czułem drżenie ziemi a po mej łysej pale powiał wiatr. Stanąłem zdumiony, podziwiając przebiegającego piękno. Nie wyciągnąłem dwururki, której nie posiadam a aparat. Stado zniknęło zanim migawka bezszelestnie wydobyła z siebie: pełne podziwu - ohhh. Dulszczyzna, która we mnie tkwi, nie pozwala mi błąkać się po lesie strzelając do zwierzyny, ale pozwala mi rozkoszować się martwotą na talerzu. Wspaniałą, wyborną, bo naturalnie karmioną i lasem oddychającą dziczyzną. Ta kulinarna dwulicowość mija mi, kiedy mięso zaczyna stykać się z wrzącym olejem. Co zrobić…Nie kupowałbym dziczyzny, którą tak trudno dostać, ale „przyjaciel” posiadający armaty i katiusze do jej uzdatniania podsyła mi co jakiś czas te „frykasy”, poszerzając niewątpliwie mój kulinarny krajobraz. Więc zamiast je wyrzucać – tak samo jak nie wyrzucam części świń czy krów – próbuję w najlepszy mi znany sposób oddać szacunek dla tego dzikiego nieba.

środa, 17 lutego 2010

Conchieglie: wielkie muszelki z drobiowo-porowym nadzieniem z pesto


Często pada pytanie, co byś zabrał na bezludną wyspę, jaką książkę, jaką płytę, jakie rzeczy… może kogoś?
A jakie zabrać na bezludną wyspę danie, jaką potrawę czy komponent do stworzenia miliona wariacji na jej temat? Bezwarunkowo – makaron. Szczególnie ten duży, jak lasagne, cannelloni czy conchiglie – wielkie muszelki.

niedziela, 14 lutego 2010

Bułeczki miłosne cynamonowo-karmelowe




Powiedzieć, że nie lubi się „słodkiego” to kulinarne samobójstwo. Że nie robi się ciast i ciasteczek to samobójstwo czynione obiema rękoma.
Ale kiedy zjada się we dwóch - jak to miałem okazję w dzieciństwie zrobić z moim przyjacielem z bloku, którego babcia piekła sama ciasta, ciasteczka i torty – zrobiony jak na wesele wielkości koła od wozu przysmak, to takich dobrodziejstw najbardziej stalowy, odporny na wszelakie kulinarne poczwary i stwory ludowe znieść nie podoła.
I jak nie wypada w tym miejscu opisywać, jakich owy tort sensacji był skutkiem, to została we mnie ta nieznośna słodkość, która karze odwracać głowę od każdej cukierni, w których oknach wystawowych piętrzą się słodkości posłodzone i polukrowane do upadłego.
Szczęśliwie się chyba stało, bo wolę słodkości wytrawne, lekkie w swej słodyczy z wyraźnymi aromatami.
I jeśli na bluźnierstwo to będzie zakrawać to rzadko udaje mi się kupić coś wywarzonego w smaku, nieprzesłodzonego cukrem, demerara doprawionym, lukrem polane i karmelem zalane.
Aż kiedyś zjadłem pączka ze sławnej w Polsce cukierni, co ma w logo nocnego ptaka, stwierdziwszy, że może od tego „czegoś” moje kubki smakowe nie rozpadną się na kawałki, to sens w tym taki jak w niedzielę do macDonalda z rodziną biegać i jeszcze za to płacić.

Bułeczki te – choć przepis długi – są proste w wykonaniu, dom staje cały w aromatach karmelowo cynamonowych i smakują do kawy niesłodzonej w niedzielny wieczór w oczekiwaniu na dobry film lub świeżo pościelone łóżko, w którym po zgaszeniu światła niekoniecznie będzie chciało się nam po tych słodyczach spać, bo słodkie chwile mają to w zwyczaju, że lubią się pięknie ciągnać jak słodki karmel.


sobota, 13 lutego 2010

Mielony kebab turecki


Od kiedy wszelakie Imbissy, Donner Kebaby i tym podobne, jak porozrzucane klocki rozsypały się po naszym kraju, kebab kojarzyć nam się będzie z potrawą turecką (i słusznie), a niedługo może i z Polską sądząc po jego popularności.

wtorek, 9 lutego 2010

Tarta a la Maintenon - krupczatka, klucz do sukcesu



To francuskie ciasto, przepisy często zalecają kupować gotowe, w sklepie, jakby patent na nie miały wytwórnie ciast i nie można by go było zrobić domowym sposobem.
Do tego, stosują mąkę pszenną - przepisy i sklepy. Nic bardziej mylnego. Ta potrawa wymaga krupczatki, która czyni ją, tak wyjątkową w smaku.
Tak jak pizza jest domeną Włoch, tak tarta, powinna kojarzyć się nam z Francją.
Krupczatka powiadam - to kluczyk do sukcesu.

niedziela, 7 lutego 2010

Pierożki samosa

Najlepsze tajskie danie, to pieczona głowa słonia. Z braku dostatecznie dużych garnków, nikt z tajów jeszcze tego nie potwierdził.
Wielu mówi, że kuchnia tajska jest najlepszą kuchnią świata. Nie mi spierać się o gusta, ale sposób łączenia składników w tej kuchni to metafory tworzone z metafor.
Każda, jest swoistą sentencją, opowieścią smaku, podróżą przez słone sosy rybne dryfujące w trzcinowym cukrze, przedzierające się przez papryki, kokosy i ananasy, rambutany i gwajawy, przez banany, mangostany, longany i boski durian – o odrażającym zapachu wprost proporcjonalnym do jego smaku.
Dla nieprzyzwyczajonego europejskiego podniebienia, dania tajskie mogą być wyprawą w najdalsze rejony kulinarnego nieba.

środa, 3 lutego 2010


Małe ziarnko kawy gromadzi w sobie słoneczną energię, bogactwo gleby i pieszczotę deszczu. Czas, który dla niego płynie jest potrzebny dla wysłuchania sekretów słońca i deszczowej muzyki - prażone w ogniu oddaje człowiekowi swój skarb.
Z sentymentem chłonę słowa Burnsa Jabeza, szkockiego XIX-wiecznego poety, twórcy tych jakże przeuroczych strof i podziwiam jego entuzjazm dla napoju, który jest obecnie najpopularniejszym i zarazem - zaryzykuje stwierdzenie - najoryginalniejszym napojem na świecie.

poniedziałek, 1 lutego 2010

Ale jaja - do tego po tajsku



Tak jak japończycy mają inny słuch (największy odsetek ludzi ze słuchem absolutnym) i świetnie rozumieją Chopina, tak mam wrażenie, że tajczycy mają coś absolutnego ze smakiem.
Ilość ostrych przypraw, jakie dodają do potraw graniczy z absurdem. 

Pierwszy raz zrobiłem ten przepis zgodnie z książką. Goście dostali wysypki na twarzy rzucili się na kran z wodą i zamiast chwalenia mojego „dania” generowali w moim kierunku różnego rodzaju „grrrychy” „chrrrrychy”. Kociół z bulgotająco głośno grochówką - oto czym była owa kolacja.
Zmieniłem proporcje przypraw, dzięki czemu kilku znajomych w dalszym ciągu mnie odwiedza, ale na hasło jaja po tajsku, oczy w dalszym ciągu wychodzą im z orbit.