- Chyba czas jest w Belgii przesunięty – krzyknąłem lubej w ucho aż odskoczyła na bok.
- Gdzież tam, za blisko jesteśmy.
- Wiem swoje. Nikt przecież nie jada obiadów na śniadanie. Jeszcze raz spojrzałem na wulkany małż piętrzące się w wielkich miskach.
- Dziwne. Faktycznie. Ale która jest godzina?
- Dwunasta. Pewnie u nich – druga albo trzecia. Znaczy się czternasta.
- Nie możliwe. Żarłoki, ot co – skwitowała.
Miałem w rzeczy samej kolegę, którego ojciec jadł na śniadanie gęstą jak smoła grochówkę, w której czeluściach leżała gotowana kiełbasa; w prawej zwykł dzierżyć wielką łyżkę a w lewej pajdę chleba grubego jak encyklopedia, posmarowanego grubo smalcem z boczkiem.
Nie uwierzyłbym, gdybym nie widział tego na własne oczy.
Ojciec kolegi pracował w Nowosolskim Dozamecie – Dolsnośląskich Zakładach Metalurgicznych. Pracował rękoma, wrzucając do wielkiego pieca hałdy węgla.
Mimo tych śniadań był chudy jak bambus.
Lubił też zajadać nutrie, które uchodziły według niego za rarytas.
Musze mu przyznać rację.
Z racji szczurzego wyglądu, to wspaniałe mięso znikło z polskiego krajobrazu.
- Żarłoki powtórzyła moja z najlepszych żon i poszliśmy do przyjaciela, do restauracji, w której pracował – zobaczyć, jak się okazało (pod nieobecność właścicieli) sos tygodnia, podawany jako „plate de jeur” w tej znakomitej i drogiej restauracji.
Przyjaciel zaprosił nas do kuchni i wyciągnął z lodówki plastikowe wiaderko z pokrywką, w którym pod sporej grubości pleśnią spoczywał sos.
Chochelką codziennie zbierano szumowinę przebrzydłą i wyrzucano, nalewano do rondla „świeżyznę”, gotowano i stawiano na stół, pobierając za to sporą sumę – lejąc breję na makaron czy małże.
Od tamtej pory nie często zaglądam do restauracji – własna mi się marzy ale do dwóch milionów złotych na jej otworzenie brakuje mi już tylko prawie dwa miliony - i dlatego chyba zacząłem gotować sam. Znakomicie obchodzę się bez wiaderka z pokrywką po dziś dzień.
Okazało się, że dwunasta godzina była dwunastą godziną a mule zajadane tak chętnie nawet na śniadanie, jeśli wziąć pod uwagę śniadaniową godzinę dwunastą, bo są wyjątkowo smaczne, delikatne i lekkostrawne.
Lunch, a nie śniadanie pewnie zajadali, o czym w tamtym czasie nie miałem błękitnego pojęcia.
- 250 g małż (w połówkach)*
- 300 ml wina białego (Orwieto – włoskie wino z Umbrii)
- 2 ząbki czosnku pokrojonego w plasterki
- pęczek szczypiorku z cebulką
- pęczek pietruszki
- 1 łodyga selera naciowego
- gałązka rozmarynu + łyżeczka suszonego
- oliwa z oliwek
- łyżka masła
- Na dwóch łyżkach oliwy przysmaż na brązowo czosnek.
- Dodaj białe wino – 250 ml
- Pokrój drobno jeden długi kawałek selera naciowego i włóż do wina.
- To samo zrób z drobno pokrojoną cebulką, szczypiorkiem i pęczkiem pietruszki.
- Włóż do wina gałązkę rozmarynu i dosyp płaską łyżeczkę suszonego.
- Wsyp łyżeczkę cukru.
- Duś potrząsając, co jakiś czas rondlem.
- Po 15 minutach dolej 100 ml wina, kiedy sos trochę odparuje.
- Dodaj małże
- Duś kolejne 10 minut.
- Dodaj masło.
- Pod koniec gotowania dodaj odrobinę sera Frontiera**
Podaj z chlebem podpieczonym w tosterze lub z bagietką.
Z makaronem spaghetti smakuje równie wybornie.
*Małże są czasami sprzedawane w połówkach muszli, ugotowane i doskonałe do natychmiastowej konsumpcji. Dobre (o dziwo) można zakupić w Biedronce.
**Ser Frontiera z przerostem niebieskiej pleśni - jest to ser pleśniowy, pikantny, zdecydowany, ostry smak.
Zamiast Frontiery dodaj sera typu roquefort.
12 komentarzy:
..o nie....!!!!..nie będę jadła żadnych frutti...ani robali...chocbyś nie wiem jak pięknie o nich pisał........
Majka
Ej ej, a kiedy dodajesz małże??
MooMoo
Anonimowy:: Słuszna uwaga. Jaka tam słuszna. Dupy dałem mocarnie, za co dziękuje ci bo szybko mój błąd poprawiłem.
przepis git, pomijajac danie dupy mam pytanie - dlaczego suszony rozmaryn obok swiezego?
Majka nie będzie jadła?! Ja pochłonę, wchłonę wszystko co zrobisz (chyba?:)))
Majka:: Zgrilujemy robaki i zobaczysz jak beda wchodzic.
Momo:: Dzieki Tobie przepis z malzowinami zawiera malze. Dzieki.
Magdaleno:: Gdzies tak wyczytalem, ze dodaje sie troche przyprawy suszonej i swiezej. Jaki w tym sens nie wiem. Chyba sensu w tym nie ma.
Holden:: Spokojnie brachu, co jak co ale u mnie sie najesz.
p.s. Zdjecie powyzej to taka zabawa. Tak na prawde jedlismy te malze z wanny
..nie będę jadła robali !!!!!!!!!....dla mnie proszę klasyczny karczek w przez Ciebie wymyślonej marynacie....:)....
Ho ho, ladne.
Mogus
Belgii nie kocham i na ogol za nia nie tesknie. Brakuje mi jednak muli. Takich jak twoje na zdjeciu lub duza iloscia pietruchy, selera naciowego, bialego wina i smietany. I do tego frytki, popijane jakims lambikiem lub jakims dubbelem. I chyba zatesknilam do Belgii :-)
mayu:: Nawet nie pytam co Cię w tej Belgii wkurzyło ale jak zatęskniłaś znowu to niech tak zostanie.
p.s. Ta śmietana była by jak najbardziej wskazana.
Ostatnio pozwoliłem sobie zrobić małże z twojego przepisu. Powiem krótko. Najlepsze małże jakie w życiu jadłem. Przepis trafił do mojego tajemniczego segregatora.
Adam Walentyn:: Moja najlepsza z zon uwielbia malze wiec czesto mocuj sie z nimi i wymyslam...
Wino im sluzy i wydaje sie, ze tym przepisem zyskalem pewne wzgledy odnosnie pichcenia.
Faktem jest, ze przepis wyszedl bardzo ciekawie w smaku.
No i polecam ser frontiera z rancza Ruslana Kozynko
pozdrawiam
Prześlij komentarz