poniedziałek, 25 października 2010

Spotkało się trzech szaleńców - czyli: Otwarcie Klubu Kolacyjnego


Zapraszamy do Klubu Kolacyjnego w Bydgoszczy.
Mamy nadzieję, że dzięki "ludziom dobrego smaku" inicjatywa przetrwa więcej niż sezon.
Dzięki naszej pasji będziemy mieli okazję zabrać Was w rejony niedostępne w większości konwencjonalnych restauracji.
A może kiedyś będzie nam dane spotkać się przy okazji "gwiazdki Michelina"?
Tylko zdrowo trzaśnięci "wariaci" mogą marzyć o czymś takim, w myśl zasady, że trzmiel nie powinien latać a wychodzi mu to całkiem dobrze.
Tylko on o tym nie wie.
I lata.

Do zobaczenia.

czwartek, 21 października 2010

Ziemianina serowa


W książkach takie rzeczy się zdarzają.
Wzdychamy i tęsknimy do takich przygód, do postaci takich jak: Ferrenc Mate, Peter Mayle i wielu innych, którzy nieskorzy są do zapisywania tego na kartach książek.
Poznałem takiego Petera Mayla i Ferenca Mate’a w jednym.
Zaszył się w podpoznańskiej wiosce - o niewdzięcznej w odmianie - Linie. Zapomnianej przez Boga dziurce do raju z widokiem na upadły browar. 460 hektarów ziemi, która nie do końca zachęca swoją „klasą”.
Gumowe chodaki, spodnie w panterkę, koszula w kratę, szelki , pokaźny kapelusz i uśmiechnięta twarz. Strój, który wdział stosunkowo nie dawno.
Własny kierowca, doskonale skrojone garnitury, politycy w tle zamiast owocowych drzewek.
Jeszcze tak nie dawno.
Ser Ziemianina "Krzywonos"
Krajobraz złożony z kolesiowych uścisków dłoni, pozerów, arogantów i układowców.
Miriada znanych politycznych gwiazd, których światło widoczne jeszcze na nieboskłonie, dawno umarło mamiąc jedynie mruga obietnicami dalekich podróży.
Zamienił je na migoczące świece, niezależne od generatorów prądu, na krowy produkujące aromatyczne mleko, kury i perliczki, kaczki i barwne koguty przeskakujące wysokie ogrodzenia by na powrót – wieczorem – do nich wskakiwać bez obawy skończenia na talerzu.

poniedziałek, 11 października 2010

DAKAWO – klub kolacyjny w Bydgoszczy



Jak to w życiu bywa i TA inicjatywa zrodziła się niejako przypadkiem.
Marzył mi się i „polski bar tapas” z naszymi wspaniałymi przekąskami, z zimnym i ciepłym bufetem, z pieczeniami – fusion, na bazie Polskiej Kuchni, Kuchni XXI wieku, i klub kolacyjny, i sklep z wszelkimi ingrediencjami z całego szerokiego świata. I w jednej chwili ta wizja, skondensowała się w jedność.
Klubu kolacyjnego, restauracji i sklepu.
Siedziałem w domu, kiedy „wspólnicy” zaskoczyli mnie przy robieniu octu jabłkowego i aromatyzowaniu olejów trawką żubrową.
Na stole leżały do ich oceny boczki i szynki oraz karp – świeżo uwędzone w mojej wędzarni. Trzy metrowej konstrukcji wieża, według projektu mojego teścia – zawodowca budowlanego.
Zaproponowano mi udział w przedsięwzięciu, o którym marzyłem.
Ot tak.
Znaleziono lokal, stumetrową, wolno stojącą restaurację, z pianinem, kominkiem, barem, kącikiem dla koneserów cygar i dobrych trunków.
Miejscem gdzie zmieści się mały zespół muzyczny, galeria sztuki i co tam jeszcze do łba mi przyjdzie. Miejsce w Bydgoszczy, poza centrami „wielkiej kultury” i tradycji restauratorskich.
Miejsce poza miastem, pozornie skazane na samotność, na izolację, na zapomnienie.
Strach mnie sparaliżował na samą myśl, bo łatwo na blogu pisać a w rzeczywistość brutalną się wepchać i ją przez wąską dziurę przyzwyczajeń przeciskać to zupełnie inna bajka.
Ale jeśli zupy rybno-grzybowe z osobiście wędzonych ryb i zbieranych grzybów z brutalnie ocenionych stawów i lasów będę mógł serwować, gęsie wątróbki, kacze piersi, mięsa wieprzowe z najlepszych ras „złotnickiej pstrej” pachnącej kwiatami, sery znakomite, nasze, polskie, do których najlepsze mleko i ręce są zatrudnione, miody z małych rodzinnych pasiek z troską pozyskiwane, sarnina krucha i wytworna, dzik, jaja znakomite, z których wytworne sosy holenderskie powstawać mogą, wywary ze zdrowo karmionych kurczaków i ryb pływających w źródlanych stawach czynione być prze zemnie mogą, to czy opierać się można i marzenia wrzucać do worka jak jakieś śmieci?
Zapytałem siebie od razu: a cóż ty możesz „amatorze” uczynić, aby zacni ludzie, którym niebanalna „kuchnia” nie jest obca, dobry smak, stanowi o jakości życia i nie jedno już jedli w świecie, zachęcić ich do twojego przedsięwzięcia.
Setki a może i tysiące kucharzy codziennie zmaga się z tym tematem, podpartym wieloletnim doświadczeniem w piekiełku zaplecza kuchenego.
I ja – ze swoimi marzeniami pokazania, czym do cholery jest kulinarny wszechświat.
I jeśli ktoś w tym wszechświecie nie poskąpił mi kubków smakowych to może i nie poskąpi mi ludzi na tę dolegliwość wrażliwych.
Wykorzystując swe „graficzne” wykształcenie mam zamiar w skromnych progach udowodnić, że można się bawić na „kilkugwiazdkowym” poziomie nawet w Bydgoszczy.
Jak karkołomne wybrałem sobie zadanie – czas pokaże.
A teraz biorę ołówki, farbki, mazaki i projektuje ucztę doskonałą, na którą już teraz zapraszam.
Termin niebawem podam, stronę www „ukażę” i menu objawię, doświadczając na własnej skórze – co i jak.
DAKAWO – klub kolacyjny.
Niedługo otwarcie, niedługo uczta.
Chciałby z Wami dzielić moją pasję.
Jestem ciekaw, co WY na to?

poniedziałek, 4 października 2010

Zupa dyniowa – po karaibsku i spotkanie z "gazetą wyborczą"


foto - Arkadiusz Wojtasiewicz


foto - Arkadiusz Wojtasiewicz

foto - Arkadiusz Wojtasiewicz

foto - Arkadiusz Wojtasiewicz

foto - Arkadiusz Wojtasiewicz

foto - Arkadiusz Wojtasiewicz
Michalina Łubecka (korespondentka "Gazety Wyborczej, miesięcznika "Kuchnia") w mojej kuchni

Za granicą szukam restauracji, które wyglądają tak, jakby uderzyła w nie bomba, gdzie siedzą miejscowi i jedzą proste dania - mówi Eugeniusz Bareya, autor kulinarnego bloga.