piątek, 9 kwietnia 2010

Kanapka posmarowana plastikiem




Historia świata to historia ludzkich potraw, uczt, biesiad, to nasza kultura związana z drugim człowiekiem. Nigdzie tak wyraźnie nie biegnie granica różniąca narody jak ta posmarowana ich własnym sosem. (Na zdjęciu jeden z największych targów mieszczący się w Barcelonie - słynna la Boqueria).


Słowa: kuchnia tajska, włoska, budzą od razu właściwe skojarzenia, na samą myśl ślinka cieknie do ust.
Jeśli pozbawiamy się za pomocą najrozmaitszych diet tego właściwego aspektu społecznego przestajemy różnić się od zwierząt, które nie jedzą a żerują.
Rozumne stworzenia jakimi jesteśmy żywią się nie tylko jedzeniem, żywią się konwersacją przy stole, dobrym smakiem, manierami, gościnnością.
Sposób podania potraw również ma niebagatelny wpływ.
W czasie świąt cała uwaga koncentruje się przy stole aby użyć przykładu znanego nam wszystkim – nawet tym, którzy w ich czasie nie gonią za dźwiękiem kościelnego dzwonu.
Jedzenia zawsze miało wymiar duchowy, współistniało w kulturze do czasu pojawienia się pop-kultury, kultu - a raczej jej braku - jednostki, nawet najbardziej banalnej, dla której dieta stanowić może jedyny aspekt bycia „kimś”.
Dieta pozwala nam na chwile choćby odczuć, że kontrolujemy własne życie, to co wpychamy do ust jest tylko i wyłącznie naszą decyzją.
Pop-kulinarna papka mimowolnie wypełnia nasze żołądki kolorowymi odpadkami obiecującymi smukłą sylwetkę jakby to dzięki niej wszystkie troski świata miały prysnąć jak niskokaloryczny sok zawinięty w aluminiową puszkę wypełniony całą tablicą Mendelejewa.
Oczywiście jak najbardziej istotne jest to, co zjadamy ale istotne – czy chcemy tego czy nie – jest jak i gdzie to zjadamy.
W Japonii nie ma praktycznie zawałów serca a we Włoszech mimo – podobno - tuczącego makaronu i hektolitrów wina wypijanego codziennie oraz kolacji spożywanych po godzinach daleko przekraczający rozsądne rady dietetyków, grubasów nie przybywa nawet w procencie tego co obserwujemy na przykład w USA. Makaron z pszenicy durum jest mniej kaloryczny niż ten kupowany u nas za 2 złote, a wino to naturalny rozcieńczalnik kalorii w przeciwieństwie do rodzimej wódki i piwa. Ważne jest, co jemy a nie ile jemy choć dla większości wyda się to dziwne.
Człowiek gruby, postrzegany jako ktoś kto nie umie zadbać o własną „personę”, nie panuje nad własnym ciałem a co za tym idzie nad własnym umysłem. W wielu przypadkach to oczywiście prawda, ale rozmawiamy tu o jakości a nie o ilości.
Wiek XX był wiekiem „opakowań” – zachęcani do kupna niekiedy prawdziwie pięknymi wytworami sztuki użytkowej, kupowaliśmy je dla samego wyglądu, który kojarzył się z wytwornością i dostatkiem.
Wiek XXI jest wiekiem „pustych opakowań”. Kupujemy produkty, które już tylko „wyglądają”.
Puste kalorie ukryte w niewidzialnych słodzikach, wypełniaczach, których nazw nie da się przeliterować za pierwszym razem.
Uwodornione tłuszcze, o których będzie mowa i woda stanowią procentowe gro sprzedawanych produktów, za które słono płacimy. No właśnie zapomniałem o soli.
Sól, woda, aromat wędzonki numer E2000-700, odrobina mięsa ze świnki, która zjada wodę, sól i aromat zboża - i szynka babuni gotowa, staropolski schab po chłopsku również, mimo iż żaden chłop schabu na oczy widzieć nie mógł, ale to kwestia na osobny artykuł.
Jedzenie, jak długa jest historia ludzkości niezależnie od szerokości geograficznej wiązało się ze zdrowiem a przede wszystkim z przyjemnością.
Obecnie jest przymusem dopasowywania się w coraz to węższe spodnie i sukienki, pod którymi apetyczne ciała zamieniły się w suche kości w imię pop-kulturowej idei – jesteś tym co nosisz na sobie w zamian za – jesteś tym co jesz.
Nic nie daje mi tak naturalnej szczęśliwości jak kolacja we dwoje, w trakcie której, mogę obserwować zmieniający się nastrój jakże skory i łasy na prawdziwe witaminy, smaki i otoczenie.
Dlatego omijam MacDonalds’y nie dlatego, że jednakowe i bezbarwne jedzenie jest zrobione z odpadków ale dlatego, że w kolorowej budce MacDonals jedzenia się nie podaje a się je kupuje. Jedzenie konsumuje się samotnie przy małym stoliku na niewygodnym krzesełku, które należy szybko opuści dla następnego klienta jak na taśmie wrzucanego do przetwórni posypanych sezamem bułeczek. Konsumuje się to jednakowe na całym świecie jedzenie w oderwaniu od społeczności, charakteru miejsca i lokalności, która odzwierciedla się w potrawach na całym świecie, w charakterze ludzi, którzy je tworzą.
Dieta to konsumpcja w pojedynkę, w samotności, paliwo do przeżycia kolejnego dnia z wynikiem 500 kalorii, dwóch marchewek, trzech sztuk groszku z puszki, bo ten zrywany ręcznie jest alergiczny, choć jest oczywiście dokładnie na odwrót. W większości diet mówimy tylko o wyniku. Przyjemność jest odsunięta na plan dalszy jakby nasze samopoczucie nie miało najmniejszego znaczenia.
A jednak jedzenie to obszar łączności potrzeb ciała i ducha. W kulturze fast food i w kulturze diet nie spożywamy posiłków w rodzinnym gronie ani w domowej atmosferze. Zaczynamy zacierać granicę między ludzkim ucztowaniem, celebrowaniem a zwierzęcym – żerowaniem.
Myślę, że mało kto odpowiada sobie na pytanie – dlaczego się odchudzam? W pop-kulturalnej narcystycznej epoce wysoce błaznowatych postaci, kreujących kult jednostki, zrywa się z życiem duchowym, z tradycją, z drugim człowiekiem, gdzie miejsce i otaczający ludzie tracą na znaczeniu.
To ciało staje się najważniejsze, a dieta sposobem na życie.
Umiarkowanie to właściwy sposób trzymania ciała na dystans, dieta to kult wyglądu, który w skrajnej postaci ujawnił się nam dosyć niedawno pod pięknie brzmiącym hasłem – anoreksja – czyli jedzenie na odwrót. Nie było jej 40 lat temu i dziwnym trafem chorują na nią prawie wyłącznie dziewczynki.
Zachęcani do kupowania rzeczy mało kalorycznych w trosce o nasze zdrowie sięgamy do półek gdzie jedzenie tylko z wyglądu je przypomina.
Tłuszcz wypełniający większość produktów typu light (ale nie tylko te produkty) zawiera tłuszcze trans, które nie wprawiają człowieka w błogie kołysanie.
Nasz organizm nie potrafi ich rozłożyć więc zalegają w naszym organizmie jak plastikowe butelki na wysypisku śmieci.
Zaczęło się to w XIX wieku, wieku wynalazków. Oprócz telefonu, samolotu, żarówki elektrycznej, karabinu maszynowego człowiek dostał użyteczne kostki tłuszczu. Utwardzony za pomocą wodoru tłuszcz można było wyrabiać w postaci wygodnych kostek, począwszy od mydła po smary przemysłowe.
W 1911 firma Procter & Gamble wpadła na to, jak cały proces uwodornienia tłuszczów wykorzystać do celów spożywczych.
Crisco z nasion bawełny pozostałych, jako odpady w przędzalniach bawełny weszła szturmem do amerykańskich gospodarstw by po chwili zamienić się miejscem z wszystkim znaną margaryną.
Dała kopniaka poczciwemu smalcowi, w odstawkę postawiła tłuszcz wołowy jak i wieprzowy i nie topniała w temperaturze pokojowej jak sztabka złota, którą to cudo owinięte w złotko przypominało.
Jeśli wspomnimy, że produkcja margaryny stanowiła 12% ceny masła to o intencje dbających o nasze zdrowie producentów, którzy znaleźli tą spożywczą żyłę złota proszę nie pytać.
Tłuszcze trans osadzają się w naszym organizmie niczym kamień w czajniku zwiększając ryzyko choroby Alzheimera, podnoszą poziom cholesterolu, zwiększają ilość płytek miażdżycowych w tętnicach, prowadzą czasami do zawału.
Dania w 2003 prawnie ograniczyła produkcję tłuszczów trans. Zważywszy, że ten kraj w rankingu najbardziej zadowolonych ludzi na świecie wygrywa już od lat, to nie należy jednak oczekiwać naśladownictwa innych krajów w rozważnym zachowaniu jego mieszkańców.
Krociowe zyski jakie niesie ze sobą ten „biznes” są zbyt wielkie a chciwość jego prezesów nie da się porównać z niczym choćbyśmy siłą swej wyobraźni wykreowali czarną dziurę zdolną pochłonąć wszechświat i samą siebie włącznie.
Dodam, że w Polsce nie ma obowiązku ujawniania na etykietach zawartości tłuszczów trans. Są na pewno w „zdrowych” substytutach masła, ciastkach, batonikach, pączkach, lodach, gotowej żywności, produktach smażonych w głębokim tłuszczu – jak na przykład frytki w restauracjach gdzie używa się „frytury” – dziesięć razy tańszego tłuszczu niż jakikolwiek tani olej.
Wracając do tematu.
Kiedy kobiety straciły biodra i zaczęły przypominać wieszaki na sukienki, mój świat stracił nieco kolorów. Pole pięknych kwiatów zamieniło się w jednolitą uprawę lekkostrawnej soi.
Kobiety tracą codziennie miliardy kalorii ale tracą również kobiecość i przynależną im radość życia – za często spuszczają smutny wzrok w dół, w stronę wagi czy pustego niemal talerza i tak już z przyzwyczajenia chodzą z pochylonymi głowami.
A w rzeczy samej nie ma żadnego racjonalnego wytłumaczenia, dlaczego mamy być „chudzi”. Jedzenie to paliwo szczęścia, smalec naszego samopoczucia, masełko uśmiechu i konfitura życia. Miałem zamiar opisać kilka z oficjalnie popularnych diet, ale szkoda Państwa czasu i klawiatury na dywagacje w większości bełkotliwie uzasadniające ich istnienie na rynku oprócz finansowego, nad którą ubolewam. Próbuje sobie wyobrazić obiad z moimi przyjaciółmi i tą wesołą atmosferę po podaniu kostek tofu z kotletami z groszku polanego kilkoma kroplami sosu z dietetycznej wody i jakoś nie mogę.
Mogę natomiast wyobrazić sobie złotą grzankę z bazylikowo-czosnkowym masłem, wyjazd do lasu i gotowanie na butli gazowej darów lasu natychmiast po ich zebraniu w cieniu pachnących sosen.
Lody z cukierni Corrido Constanzo w Noto na Sycylii. Robione z sycylijskich pomarańczy są równie dobre jak te jaśminowe, robione z kwiatów zbieranych wieczorem, kiedy pachną najmocniej.
Wyobrażam sobie coś nieziemskiego - Pacyfik pluskający u moich stóp kiedy zajadam się rybą w Doyles, restauracji, z której widać zapierającą dech w piersiach panoramę portu w Sydney.
W wiedeńskim hotelu Saher próbuje prawdziwej tradycji zaklętej w tortowy kształt.
Połuskam świeży groszek i zjem młode rzodkiewki posypane solą w asyście butelki Bastard Montrachet. To mogę robić na swojej działce.
W Prowansji wystarczy spacer po targu aby najeść się do syta kozim serem i suszonymi na słońcu pomidorami ale jeszcze lepiej udać się na targ La Boqueria w Barcelonie – najlepszy targ na świecie – miejsce pełne radości, życia i kolorów.
Zakupimy tam bycze jądra, bardzo drobny bób i skorupiaki, jakie podobno nie istnieją.
Dieta Kopenhaska - nie mająca nic wspólnego z Rządowym Szpitalem w Kopenhadze – skutecznie wyleczyła mnie z befsztyków czy steków ale tego z ekologicznej farmy z wyspy Guernsey marynowanego cztery tygodnie nie odmówiłbym sobie na pewno.
Dorzuciłbym ręcznie pociętego ziemniaka w postaci chrupiących frytek.
Po całodziennym jadaniu i podjadaniu, wieczorem, o zachodzie słońca należy usiąść w pobliżu palmy na Lanai na Hawajach i w otoczeniu rodziny lub przyjaciół zamówić super dojrzałe ananasy pękające od cukru. Schłodzony ananasowy cydr podany w długich szklankach smakuje jak nic na świecie. Nie żebym miał coś do surowych marchewek i dietetycznej coli podanej do kurczaka, ale wolę świeżo złowionego homara z grilla podanego z roztopionym świeżym masłem na wyspie Nantucket u wybrzeży Massachusetts a kiedy już zejdę na ziemię i przestanę marzyć upiekę własny chleb wypełniając cały blok upojnym zapachem, który może choć jednego chudzielca sprowadzi ze ścieżki z umartwiającej cnoty na ścieżkę wesołej przygody.

12 komentarzy:

MajaK pisze...

..popieram Cię w 1000 %.......zróżnicowanie i naturalność...to według mnie klucz do sukcesu.....i niech żyje smalczyk...a margarynie...stanowcze NIE !!!...
..... pięknie piszesz :):)....

W drodze... pisze...

Za ten fragment w szczególności bardzo Ci dziękuję :) - "Kiedy kobiety straciły biodra i zaczęły przypominać wieszaki na sukienki, mój świat stracił nieco kolorów. Pole pięknych kwiatów zamieniło się w jednolitą uprawę lekkostrawnej soi.
Kobiety tracą codziennie miliardy kalorii ale tracą również kobiecość i przynależną im radość życia – za często spuszczają smutny wzrok w dół, w stronę wagi czy pustego niemal talerza i tak już z przyzwyczajenia chodzą z pochylonymi głowami."
A po takim targu jak ten w Barcelonie chętnie bym poszalała z aparatem i nie tylko :) I jeszcze te lody jaśminowe - to po prostu musi być nirwana :)

grazyna pisze...

Podpisuję się pod tym obydwoma rękami. Ja właśnie dlatego nie jestem na żadnej diecie, bo gotuję dla rodziny i ominęła by mnie przyjemność wspólnego jedzenia ! Mimo moich puszystych rozmiarów, nie mam kłopotów ze zdrowiem, bo staram się jeść zdrowo, ale smacznie. I nie boję się, że od czasu do czasu zjem coś, co podwyższy mi poziom cholesterolu albo doda kalorii...U nas nie jada się kupnej pizzy, tylko domową i to na grubym cieście a jak wygląda Mc Donalds, to już zapomnieliśmy :)

Ewa pisze...

Hej, hej... to nie do końca tak jest. Poruszasz tu dwie odmienne kwestie: diety i zdrowego odżywiania. Zgadzam się ze wszystkim co piszesz na temat naturalności produktów i plastyku, modyfikowanej żywności etc. Ale co to ma wspólnego z dietą odchudzającą? Fakt, jest wiele diet opierających się na ograniczaniu kalorii, jedzeniu sztucznie wyprodukowanych kalorii, etc. i to jest jedna wielka kicha. Ale musisz chyba przyznać, że otyłość jest niezdrowa, że chcemy tego czy nie, w dalszym ciągu jest przyczyną poważnych chorób. Widziałeś zdjęcia otyłych amerykańskich nastolatków. Otyłość nie bierze się z zagryzania oliwek i popijania winka, każdy to wie. Otyłość wynika z nieznajomości własnego organizmu i braku wiedzy na temat tego co zdrowe a co nie. Nie mówię o Polakach, którzy przy lekko podwyższonym BMI uważani są za grubych. Powiedzmy sobie szczerze, Polacy mają pogięte pojęcie grubości. Osoba w Polsce uważana za grubą tu na zachodzie jest uważana za normalną. Podam Ci dwa przykłady z mojej pracy. Pracuję z dwiema monstrualnie grubymi babkami. Jedna na każdej przerwie zżera paczkę czipsów, a druga je jogurty Onkena i winogrona. Jedna wie, że się niezdrowo odżywia, ale ma to w nosie (właściwie, to właśnie do nadciśnienia dołączyła jej cukrzyca, więc czas coś zmienić), a druga myśli, że się zdrowo odżywia. Czasem mam ochotę jej powiedzieć: Czy wiesz, że kubek jogurtu, który właśnie jesz ma 460 kcal? O winogronach nie wspomnę.
A ja właśnie jestem po diecie. Trzy tygodnie - 7 kilo, tyle wystarczyło, żeby lepiej się poczuć, ale nie odchudziłam się do chudości, bo nie lubię być wieszakiem.
Tak, jestem za zróżnicowaną dietą i piramidą żywienia, etc. ale czasem trzeba powiedzieć stop i przestać "hedonizować". Taki mamy moment w historii: dobrobyt i dostępność produktów na kliknięcie myszką wręcz. Nie zapominajmy, że przez 99,99% historii to spożywanie takich frykasów jak chleb i wino i oliwki poprzedzone były ciężką pracą czyt. solidnym spalaniem kalorii.
Sorkis, jeśli Cię w czymś uraziłam, możesz mi nawrzucać, ale ogólnie mówię/piszę co myślę. Pozdrawiam :)

Magdalena pisze...

Witam...Poruszasz ciekawy temat, ale zgadzam sie z Nobleva co do zasady, wiec nie bede powtarzac tego, co ona napisala wczesniej i wyjela mi z ust: dieta a zdrowe odzywianie to dwie rozne sprawy, a mam wrazenie, ze troche wrzuciles dwa grzybki do tego samego barszczu i troche uprosciles temat.
Od siebie o tej poznej porze dodam tyle. Piszesz, ze jedzenie, jak długa jest historia ludzkości niezależnie od szerokości geograficznej wiązało się ze zdrowiem a przede wszystkim z przyjemnością. Ja to widze nieco inaczej. Pomijajac rytualy i swieta, przez ostatnie setlecia (piszac w duzym uproszczeniu) to glod byl raczej powszednim chlebem ludzkosci, a nie syty zoladek...nie wspominajac o kwestiach religijnych, zakazujacych obzarstwa, ktore bylo domena bogatych, bo oni mieli dostep do miesiw i rarytasow. Pokaz mi obraz biednego, a grubego chlopa na sredniowiecznych rycinach albo nowozytnych obrazach – raczej ciezko je znalezc, w przeciwienienstwie do obzartych mieszczan albo arystokracji. Pierwsi jedli, by przezyc i zaspokajali instynkt, drudzy niejednokrotnie poddawali sie nieograniczonemu obzarstwu z przyjemnosci, by zaspokoic zmysly – tu masz racje . Pisal kiedys o tym Stomma, z tego co pamietam. Nie sadze, aby w owczesnej swiadomosci (a zwlaszcza sredniowiecznej rzeczywistosci) kwestia zdrowego odzywiania sie w ogole istniala (ta swiadomosc chyba zaczela sie ksztaltowac dopiero w XIX wieku). Mysle, ze chodzilo o pierwotna potrzebe zaspokojenia glodu, a ze ludzie instynktownie jedli to, co roslo w okolicy nie oznacza jeszcze, ze byli swiadomi w naszym tego slowa znaczeniu. Pozdrawiam!

Magdalena pisze...

aha zapomnialam dodac ze jak najbardziej rozumiem intencje twego postu ...

Unknown pisze...

Maju:: No właśnie - zróżnicowanie i proporcje. Dodałbym do tego odrobinę wiedzy, czy raczej chęć interesowania się tym co jemy.
W Bydgoszczy przed świętami w jednym z supermarketów sprzedawano kiełbasę białą po 4.90 zł za kilo. Stała przy dziale mięsnym olbrzymia kolejka.

W drodze:: Musisz przyznać, że jeśli domy mody zaczynają odchodzić od "anorektycznych" kobiet - to znaczy, że problem jest. Jeśli nastolatki sądzą się z McDonald, że utyły jak orki - to jest problem. Nie mój ale mieszanie ludziom w głowach mi się po prostu nie podoba. Ale o tym długo by pisać i napiszę jak projektuje się i marketinguje jedzenie abyśmy chcieli je kupować. Dzięki za komentarz

Nobleva:: Nie bardzo wiem co odpisać bo po pierwsze skąd pomysł, że mnie mogłaś urazić, po drugie, że Ci nawrzucam... Napisałaś wszystko to z czym się zgadzam.
Apropo - też w pracy niektórym słoniątkom i nie tylko sugeruje, że jogurcik można by odpuścić bo to, to, to. Wrogiem nr 1 zostałem.
A po czwarte jak już taki wyliczam dla mnie dieta i zdrowe odżywianie to jedno. Jedność. Jednolitość. Dieta to z greckiego "styl życia" inaczej mówiąc cytując słownikową definicję: sposób życia, jakościowo lub ilościowo ograniczone odżywianie, zalecane zwłaszcza podczas choroby.
Może jest to dla niektórych semantycznie niepoprawne, że wrzucam do jednego gara dwa różne grzybki ale to są grzybki i grzybowa wychodzi a nie żur z białą kiełbasą.
I dziękuje za ciekawy komentarz.

magdalena:: ja tak czasami górnolotnie romantycznie się zapędzam i czasami śmiesznie wychodzi ale trochę o co innego mi chodziło ale ze względu na moją nieopanowaną wielodygresyjność czasami ludzie gubią wątek - o co mu chodzi?
Wiadomo, że historia ludzkości to historia również głodu ale ja bym rozróżnił wątki i będziemy w domu. Bardziej mi chodziło o aspekt kulturowy, społeczny, o dzielenie się z drugim człowiekiem, o przez stulecia doskonalenie potraw (handel przyprawami) etc. A od kiedy stwierdzono wpływ tego co jesz na to jak wyglądasz i się czujesz ludzie musieli kojarzyć te fakty od dawna. Oczywiście nie chłopi...
Tak czy siak czytam Was skrupulatnie i uczę się dzień w dzień za co Dziękuje

jewishprincesss pisze...

to co dzieje, się z żywnością sprzedawana w sklepach przekracza granice śmieszności. Zanim trafi do konsumenta jest poddawana rożnego typu procesom fizyko-chemicznym. Te same związki chemiczne używa się poprawiając smak i zapach przetworzonego jedzenia jak i kosmetyków,perfum itd. Na przykład dwutlenek tytanu, okazał się minerałem o szczególnie szerokim zastosowaniu. Daje on wielu cukierkom i lukrowi jasno biały kolor. Jest również popularnym składnikiem kobiecych kosmetyków. Jest także pigmentem używanym w wielu białych olejnych farbach artystycznych i farbach używanych do malowania ścian domowych.
Przykłady można mnożyć.
Przerażająca jest niska świadomość społeczna. Ludzie albo się nie interesują tym co jedzą,albo nie stać ich na wysokiej jakości ekologiczna żywność. Niestety,żyjemy w świecie gdzie żywność jest produkowana masowo,dla masowego odbiorcy ze wszystkimi tego konsekwencjami.Ma być dużo i tanio.

Bardzo dobrze się czyta ten felieton. Parafrazując Richarda Wranghama: gotujemy wiec jesteśmy ludźmi :)

Unknown pisze...

jewishprincesss:: Odpowiem przykładem. W mojej firmie pracuje kobieta z wioski. Razem z mężem robią niewielkie ilości wędlin z gospodarskich świń. Kupuje u niej bo inny kontakt wędliniarski uciekł mi gdzieś w góry. Szynka 25 zł za kg, polska 20, biała 20, kabanosy 25. Nie będę opisywał smaku tylko powiem, że towar jest znakomity. Można zaopatrywać się tanio? Można.
A co do niskiej świadomości. No cóż. Ludzie wierzą w reklamę i "korporacyjne" brednie, w opakowania i "ładny" wygląd.
Na kosmetyki też mam podobne poglądy co na "jedzenie".
Pracuje w firmie, która produkuje kosmetyki i mógłbym wiele napisać ale jutro byłbym bez pracy.
Moja żona również od jakiegoś czasu pracuje w pobliżu kosmetyków i jest redaktorem naczelnym czasopisma "dla kobiet". Oj, dopiero ona mogła by parę rzeczy ciekawych powiedzieć.
Ale zajmijmy się gotowaniem i dawajmy z siebie ile można najlepszego. pozdrawiam serdecznie

Polacy przyjechali... pisze...

Dożyliśmy dziwnych czasów,dotyczy to również jedzenia. Świadomość społeczeństwa na temat tego co jemy jest niewielka a do tego zostajemy wprowadzani w błąd na każdym kroku. Jogurt odtłuszczony może faktycznie zawiera mniej tłuszczu ale o zawartości cukru już nikt nie myśli, może on zawierać 1 gram cukru ale z zawartością 1/2 kg nadal będzie odtłuszczony. Jako kuriozum podam przykład "śmietany", którą znalazłem w supermarkecie, opakowanie zewnętrznie takie samo tylko napis wprawił mnie w osłupienie: ŚMIETANKO - emulsja tłuszczowa zakwaszona 12%, cena 0,89 zł za 200 ml. Przypuszczam, że takich wspaniałości można znaleźć więcej.
Pozdrawiam i życzę smacznego.

mag-43 pisze...

no i tak - na jogurt, kefir, przaśne mleko kwaśne musisz przyjechać do mnie, wszystko własnej roboty, a wino, takoż własne pogryziemy moim serem. tak też odchudzać się można

Unknown pisze...

Polaku:: Ale zes cudenko znalazl. SMIETANKO. Co za k... nazwa. A takich wspanialosci jest od liku tylko ja nie zagladam na takie polki. A o warsztatach wedliniarskich Panu w spominalem?

magu:: Na glowe musialbym upasc aby podejrzewac, ze u Was UHT chlejecie. To oczywiste, ale jak wy to robicie to ja mam latem zamiar osobiscie sie przekonac. Nie wiem tylko czy ja z takiego "raju" bede chcial tak szybko wyjezdzac Dobrodzieju