Do osiedlowego sklepiku przyszliśmy, aby zakupić wspaniałej pasztetowej we flaku, by zrobić Jubilacką ucztę. Pasztet, chleb i piwo. Święta trójca tamtych uczt.
Po skrupulatnym podliczeniu resztek pieniędzy stwierdziliśmy zupełnie bez kalkulatora, że wystarczy nam na18 dekagramów pasztetowej.
- Poproszę 18 deko pasztetowej rzuciłem do poważnej pani za kasą, która wielkim toporem cięła mięso jak włosy żyletką.
Odwróciła się z miną pokerzysty lekko się uśmiechając. Wyjęła wskazaną przez nas pasztetową, położyła na desce i jednym ruchem przecięła ją z gracją ćwiczoną całe jej Społemowskie życie.
- Prosz… powiedziała rzucają pasztetową na wielką wagę, której długa wskazówka pobiegła szybko gdzieś w rejony około kilogramowe, zachwiała się, znowu wyskoczyła z impetem ponad pół kilo i zatrzymała się na prawie 19 dekagramach.
Uśmiechnęła się do nas jak do synów wracających do domu z długiej wojaczki.
- Może być, co? – zapytała retorycznie i zaświeciła ponownie swoimi żółtymi ząbkami. Dumna i wyniosła, znana ze swej cyrkowej zręczności.
- Nie - powiedział mój kolega.
Podał odliczone pieniądze i trzy sieroty – bo tak właśnie wyglądaliśmy – obserwowały jak szanowna pani rzeźnik wydłubuje długim nożem nadmiarowe deko, które z ostrego noża zawędrowało do jej ust i tam znikło.
Podobno najlepszym sprawdzianem dla dobrego kucharza jest pasztet. Wymieszanie tych wszystkich ingrediencji, które mają w całości stanowić „nowość” smakową to nie lada sztuka. Tu również pomyłka o kilka deko może spowodować skutki, których się nie spodziewamy. I nie do końca jestem przekonany czy to naprawdę źle.
Zrobienie własnego pasztetu jest równie wspaniałe jak zrobienie dobrego chleba na zakwasie. Kuchnia pęka w szwach od zapachu a na korytarzu ludzie szukają drzwi skąd dobywają się te wspaniałości i szeptają, że: ci to maja dobrze. Bo mają…