poniedziałek, 27 września 2010

Etli Ekmek - Turcja piękna, przyjazna i mi nieznana



Kiedy kilka lat temu znajomi do Turcji zapraszali, głową kręciłem i jakieś dziwne miny robiłem. Wstyd się przyznać jakimi europejskimi ramami mój mózg był okalany.
– Brudno tam, bomby wybuchają – powiadałem jak jakiś wioskowy ciołek.
A w Europie nie wybuchają i tak czystko jest – padała odpowiedź czy raczej pytanie.
To był okres miłości do Prowansji.
Nie widziałem nic poza nią, ślepo spoglądając w tamtą stronę.
A kiedy Teściowa w swym małym notatniczku odhaczała zaliczone kraje – wtedy była to Norwegia, Szwecja i Dania - przy okazji powiedziała, że Istambuł to najpiękniejsze miasto jakie życiu widziała.

czwartek, 23 września 2010

Malezja



Kocham każdą sekundę życia, wypełnioną smakiem i zapachami.
Kocham kochanie pod każdą postacią i w każdym miejscu.
Najważniejszy jest smak.
Dupsko może brodzić w kałuży, byleby odpowiednie części ciała były w odpowiednich miejscach.
Zboczone?
No to jestem zboczony.
Jestem psychopatycznym Hanibalem Lecterem, który chętnie posmakowałby waszego mózgu gdybyście mu na to pozwolili.
W końcu to wasz mózg.

poniedziałek, 20 września 2010

Królik, bezkarkówka, jego żona i pasztet w barze

Od kiedy wizja "fantastyczna" własnego baru "tapas" mnie nawiedziła i wirtualnych Klientów żem zdobył całkiem sporo; i nie tylko wirtualnych, bo przy każdej okazji, spotykając przyjaciół, prawie im i ględze, wizję im zdaniami podrzędnie złożonymi próbuje unaocznić, a oni - sądząc po minach - całkiem szczerze, życzą mi powodzenia dając nadzieję, że kasa w barze pod koniec dnia niekoniecznie stała by pusta.
Szukam od jakiegoś czasu dań, które nadały by się na małe przekąski, zdolne największego kulinarnego zombie przekształcić w zdrowego entuzjastę "małych dań", spotkań z przyjaciólmi i rozmów do późnej nocy, ale co mi tam zombie jak do baru "bezkarkówka" wtoczyć się może i wtedy na wyżyny trzeba się wznieść będąc na wykładanej kafelkami podłodze.
- Szeeeeeeef.
- Tak?
- Na dziewiątej "bezkarkówka. 

sobota, 18 września 2010

10


Wywołano do tablicy więc nie wypada kredę w ręce trzymać i tak się gapić.
No to piszę, co lubię, w dziesięciu punktach.
Dobrze, że ktoś nie wymyślił 100 punktów.


1. Surrealizm w malarstwie i w życiu. Oniryczne obrazy i historie, które trudno uznać za prawdziwe kiedy się o nich słyszy.
Malarstwo mojego „nadprzyjaciela” Andrzeja Troca




2. Muzykę jazzową i filmową. Kanadyjski zespół Rush - w szczególności podziwianego przeze mnie "bębniarza" Neila Peart'a


3. Prowansję i jej wina


4. Aikido – za filozofię walki bez walki


5. Piękno. Gdziekolwiek ukryte


6. Buddyzm, za poszukiwanie dobra w człowieku


7. Podróże, poznawanie ludzi i potraw


8. Humor


9. Moją Rodzinę, D
obrych Ludzi, Przyjaźń.


10. Woody Allena, Franka Zappe, Kurta Vonnegut'a - i wszelakiej maści pozytywnych wariatów.


Pozdrawiam i dziękuję Wszystkim Czytelnikom mojego bloga.

poniedziałek, 13 września 2010

Hoppin’ John – szczęśliwy ryż




To danie jest niewątpliwie pochodzenia afrykańskiego. Dotarło na Karaiby z falą niewolnictwa.
Nikt nie bardzo wie skąd pochodzi jego nazwa.
Każdy mieszkaniec Karaibów uważa, że posiada własną oryginalną wersję mieszanki ryżu z czarną fasolą.
Sądzi się, że zjedzenie tego dania w Nowy rok przynosi szczęście gdyż jest tak syte, że zapewnia na długi czas brak odczuwania głodu.
W pierwotnej wersji nie szczędzono w nim boczku, czy smacznych świńskich policzków.
W „nowoczesnej” wersji można w ogóle pominąć mięso bez wyraźnej szkody dla tego znakomitego dania. Doskonale smakuje z mięsem mielonym usmażonym w drobne „grudki” oraz czerwoną papryką i cebulą, ale to już nieco inna para kaloszy stojąca na meksykańskim lądzie.
Nie przypominam sobie żadnego dania, które bym jadał w dzieciństwie z wyrazistą porcją ryżu.
Pamiętam go w zupie pomidorowej, choć najczęściej była z makaronem.
Może mój Dziadek, który różne prawdy ostateczne czasami wypowiadał mówiąc na przykład, że: „żółta rasa zaleje świat” – i z tego powodu ryżu nie tolerował jak wszelakiej narzucanej mu „masówki”, czerwonej czy żółtej - obojętnie.

poniedziałek, 6 września 2010

BareyaTapasBar - oliwki z jamón serrano, serem i migdałami




Bary Tapas – z wyśmienitymi małymi daniami, czasami na jeden kęs, tę dumę narodową Hiszpanów i Basków, u których owe przekąski zwą się pintxo, skojarzyłem dawno temu z naszym rodzimym „zimnym bufetem” – co za kuriozalna nazwa – z naszą popularnie określaną „garmażerką”.  Oczom mym się ukazał w wyobraźni taki oto bar.
Bar niewielkich gabarytów, gdzie – Zagłoba XXI wieku (czyli moja skromna osoba) – bo do tego zacnego szlachcica wymiarami powoli się zbliżam a zamiłowanie do dobrego jedzenia i wszelakich trunków posiadam chyba od dziecka – witałby każdego klienta znając na pamięć jego upodobania, wcześniej zapoznawszy się z nimi przy pierwszym darmowym kufelku zacnego orzeźwiającego polskiego cydru.
Nie było by żadnych strojów obowiązkowych, dywanów i złotych kinkietów. Byłaby solidna lada zdolna oprzeć się nawałnicy błogo chwiejących się wielbicieli przekąsek, a twarda posadzka zapełniana przez - bez krępacji rzucających na nią - klientów wszelakich wykałaczek i śmieci zamiatana by była w określonych godzinach szybko i niezauważalnie.
Za moimi plecami po sam sufit piętrzyłyby się półki z winami z całego świata, po które bym się wspinał na mobilnej drabinie poruszającej się swobodnie po całej ich szerokości.
Nie patrzyłbym złośliwym wzrokiem gdyby klient zażyczył sobie do nich lodu, makaronu czy wieprzowego języka w galarecie z ostrym jak brzytwa aromatycznym sosem.
Menu zależne było by od pory roku i występujących wtenczas lokalnych urodzajów.
Z sufitu zamiast wielkich żyrandoli zwisałyby wielkie wędzone szynki i gicze, krojone na życzenie na wielkie cienkie jak papier płaty prawie przeźroczystego różowego szaleństwa.



środa, 1 września 2010

KurońKurki


Kurki kojarzą mi się z latem, z zapachem lasu, z zapachem igliwia.
W zielonogórskich lasach, po których w młodości żem chadzał - obfitowały jak nigdzie indziej.
Pamiętam stojące na poboczach dróg autobusy z rejestracjami  z całej Polski.
Najwięcej było ze Śląska.
Tabuny ludzi w lasach z wielkimi koszykami, które szybko się zapełniały, a potem zapełniały się autobusy, które odjeżdżały pchane mozolnie swymi zdezelowanymi silnikami wioząc szczęśliwych zbieraczy.
Przeważnie mam w kuchni wiszące gdzieś pod sufitem grzyby suszone, po które sięgam czasami, aby odłamać kawałek i po prostu wąchać przywołując wspomnienia i dawne smaki.
Bez grzybów nie wyobrażam sobie swojej kuchni.