Ktoś zapewne raczyłby w tym momencie wykrzyknąć: że ogórków kiedyś było na pęczki, porów i rabarbaru, że pomieszała mi w głowie jakaś wieczorno-erotyczna konotacja.
Ale kiedy na stole ląduje owo danie sosem sprytnie wypełnione cóż mi pozostaje dodać?
Zaraz na myśl przychodzą mi w mojej głowie, i jak na taśmie filmowej wyświetlane poczynać zostają wszystkie lukrem oblane sutkowate wisienki w asyście miękkich jak puch ciasteczek z kremem, w które paluszki wbijamy, aby je potem oblizywać i swoje innym dawać niby do spróbowania, wszelkie małże i owoce morskie wilgotne i pachnące.
Mięsa różowe, wewnątrz prawie surowe, marchewki karmelizowane mieniące się złotem najlepszego masła. Kapary sterczące na cielęcinie duszonej w winie w sosie z tuńczyka.
Jędrność zmieszana z sosu wydzieliną, gładka i przyjemna, jedwabiste na ustach pozostawiająca wspomnienia.
A przy tym mmmymm, echy i ochy, mniamciania i wzdychania, jęki i dźwięki jak z alkowy, co najmniej, choć za pewne często sobie tego nie uświadamiamy.