Rozprawiałem kiedyś z moimi dwoma przyjaciółmi, których poznałem w jednej z agencji reklamowej, w której pracowałem o najlepszej potrawie jaką lubimy.
Tatar był na czołowym miejscu.
W wersji z kaparami, z marynowanymi pieczarkami itd.
Podstawą jest jednak surowe mięso z polędwicy wołowej.
Surowe mięso.
Dla niektórych to nie do przyjęcia.
Moja najlepsza z żon zagadnęła mnie: W styczniu chyba zacząłeś bloga pisać, to już rok.
Zleciało co?.
Faktem jest. Zleciało.
Mam specyficzny stosunek do rocznic i obchodów czegokolwiek.
Ale ten blogowy rok był czymś wyjątkowym.
Zaczęło się niewinnie.
Znajomy stwierdził, że z moim zacięciem do gotowania i bajdurzenia powinienem pisać bloga.
Na samo słowo blog , gęsiej skórki dostawałem przekonany, że skrajny ekshibicjonizm i skondensowana głupota zagnieździła się właśnie w idei „bloga”.
I wtedy ktoś podrzucił mi link do Brzuchomówcy, u którego zauważyłem piękny kawałek literatury w postaci hasła.
„Życie jest za krótkie na banalne jedzenie”
Comber z sarny, "konfitura" z jarzębiny i moreli, kurki w pianie z palonego masła i rosa z natki pietruszki
Niewiele jest książek, które przelatują przeze mnie jak piorun wywołując trwałe zmiany.
Buszując po kulinarnym świecie znalazło by się ich wiele, ale nie o nich chce mówić.
Pierwsza książka Amaro – Kuchnia Polska XXI wieku drasnęła mnie poważnie i wywróciła. Poleciałem w garnki i rondle sińców sobie przy tym robiąc, co nie miara.
Natura Kuchni Polskiej rąbnęła we mnie z impetem i koziołkując poprzewracałem misternie poukładane stosy przypraw. Zwaliła się na mnie cała dotychczasowa konstrukcja, na której się opierały.
Na szczęście.
Takie książki są jak spotkanie z tajemniczą osobą, z którą chcielibyśmy rozmawiać po kraniec czasu.
Burzą porządek, otwierają drzwi, o których dotychczas nie mieliśmy pojęcia.
Na szczęście.
Autor o swojej „kuchni” mówi tak: